środa, 28 grudnia 2016

Varius Manx - Orla Cien

Widziałam orła cień
Do góry wzbił się niczym wiatr
Niebo to jego świat
Z obłokiem tańczył w świetle dnia

Widziałam orła cień
Do góry wzbił się niczym wiatr
Niebo to jego świat
Z obłokiem tańczył w świetle dnia

Słyszał ludzki szept
Krzyczał, że wolność domem jest
Nie ma końca drogi tej
I że nie wie co to gniew

Przemierzał życia sens
Skrzydłami witał każdy dzień
Zataczał lądy, morza łez
Bezpamiętnie gasił gniew

Choć pamięć krótka jest
Zostawiła słów tych treść
Nie umknie jej już żaden gest
Żadna myśl i żaden sens

czwartek, 22 grudnia 2016

Za chwileczkę, za minutkę...

zatopię ręce w pierogach i uszkach, nastawię barszcz, zrobię jajka w sosie tatarskim, bez których świąteczne menu byłoby u nas niepełne oraz nie-do-pomyślenia.

Jeszcze upiekę snickersa i sernik z kokosem, te ciasta kochają wszyscy, upiekę, przekroję na pół i jedną połówkę oddeleguję do córcianki.

Córcianka upiecze mięsa i ze mną się podzieli, zrobi stosowną sałatkę i sporą porcję odda mnie, od lat kilku praktykujemy takie podziały, każda z nas robi to, co jej najlepiej wychodzi, po czym dzielimy się na pół i mamy wszystko :)

Mąż zrobił mi dzisiaj resztę zakupów, zatem mam już wszystko, dobry taki mąż, któremu napiszę czego potrzebuję, a on w ramach  świątecznego zaangażowania wszystko to mi dostarczy z sercem i z radością.

Karp od zeszłej soboty się mrozi, jutro go rozmrożę i przyprawię, coby w sobotę wsunąć go do piekarnika i upiec. Będzie pyszny choć przepis jest mojego autorstwa i jest banalnie prosty, a wychodzi totalna pychota.

P.S. "Mamo, mamo, wigilia jest u mnie, masz zrobić (barszcz, jajka w sosie tatarskim, ciasta, karpia - resztę robię ja)" - od dwóch lat dostaję takie telefony, czuję się odciążona, jest mi z tym świetnie, młoda dama przejmuje inicjatywę, ja jestem tylko podwykonawcą, moja córka, moja córka rodzona dokładnie 29 lat temu, dokładnie w czwartek, w sobotę była wigilia, spędziłyśmy ją obie w szpitalu, w poniedziałek wypisałam na żądanie dziecko obciążone gronkowcem na +++...

Dziś jej gronkowiec odszedł w zapomnienie, dziś kończy 29 lat, ma 10 lat małżeńskiego stażu i 9-letniego synka, mówi, że ma wszystko, WSZYSTKO, widzę jej codzienne szczęście, jej przepiękny rozwój, widzę zięcia, którego kocham całym sercem, bo uczynił ją szczęśliwą i naprawdę oboje są dla siebie, tak bardzo dla siebie i tak bardzo to cenią...

Kocie uszko

goi się koncertowo.
Po gronkowcu nie został nijaki ślad (uuuuffffff!)
Kocina jeszcze się mnie boi - jeszcze jej w zdrowiejącym uszku codziennie grzebię, spryskuję octaniseptem, przecieram jałowym opatrunkiem.
Ale czymże jest octanisept wobec jodoformu!
Niczym:)
Zatem powoli ale skutecznie zbliżamy się do końca ośmiomiesięcznego horroru.

Szwy zostały zdjęte w poniedziałek.
Kołnierz jeszcze na kociej szyjce około tygodnia być musi - jak dobrze pójdzie w drugi dzień świąt zostanie zdjęty (decyzję mam podjąć sama) i miauczur odżyje.
Życie z kołnierzem na kociej szyjce to doprawdy kiepskie życie.
Paczam, to widzę, nie?

Troszkę schudła, ale formę ma dobrą.
(schudła przez kołnierz, jako rzecze wet)
Dziś doczytałam, że pierwsze dwa lata miałkun rośnie wzdłuż, drugie dwa lata wszerz.
I że tak ma być, że tak jest dobrze.
My mamy za sobą... 14 miesięcy.
Zatem moje 8 kg Maine Coona przerodzi się... w 10 kg???
Niech będzie nawet 15, byle zdrowe było:)

Z dnia na dzień robi się coraz bardziej przytulaśna.
Uczy się przyjmować głaskanie, mizianie, włącza się w ludzkie stado.
Około 2.00 w nocy przychodzi do mnie do wyrka, układa się na jej własnej poduszce i rozkosznie mruczy.
Pozwala się wtedy posmyrać pod bródką.

Maine Coon rośnie i dojrzewa przez cztery lata, zatem przed nami jeszcze ponad dwa i pół roku.
Poczekamy.
Damy radę.
Kofi jest mi już bardzo, bardzo bliska.
:)

poniedziałek, 12 grudnia 2016

W piątek rano

9 grudnia rozcięto jej uszko.
Po ośmiu miesiącach bezskutecznego leczenia gronkowców tudzież innych przyjemniaczków lekarz podjął decyzję: kroimy.
W trakcie krojenia wyszło pięć dorodnych polipów na błonie bębenkowej, ze skłonnością do odnawiania się.
Uszko zostało odpowiednio i na zawsze otwarte, coby w razie odnawiania można było polipy łatwo usunąć.

Zawiozłam rano całkiem sprawnego kota, odebrałam nietomnego flaczka.
Flaczek ważący 8 kg jest całkiem, całkiem ciężki.

Pierwsze godziny post factum - nietomność, nieogarniętość, zataczanie się niczym po kilku głębszych.
Sikanie, gdzie się da (tylko raz - nie udało się na trzęsących łapkach dotrzeć do kuwety).
I jedno ponarkozowe rzyganko.
Dałam radę.

Po czym niepokój.
Bo kołnierz, coby szwów nie naruszyć.
Trudno, życie, da się to jakoś ogarnąć.

Ale nie.
Maaaaau.
Niezadowolenie.
Maaaaaaaaaau.
Nie kumam, nie jarzę, jeść nie wolno do następnego dnia rano.
Maaaaaaaaaaaaaaaaaaaauuuuuuuuuuu!!!

Piątkowym wieczorem niezadowolenie, maaaaaaau oraz tupotanie stało się nie-do-wytrzymania.
Podałam mokrą karmę.
Zniknęła w mig.
Kocina obżarta do imentu zapadła w sen - po raz pierwszy od trzech dni wyspałam się i ja.

Dziś byłyśmy na kontroli.
Staphylococcus nieobecny.
Rana trochę ropieje, ale bez przegięć, jest dobrze.
Mam przemywać raz dziennie octaniseptem, za tydzień kolejna kontrola, z nadzieją zdjęcia szwów - i naszyjnego kołnierza.

Miski dziś pełne karmy mokrej, suchej i wody.
Niech je i pije na zdrowie.
Ogarnęła znienawidzony kołnierz i mimo niego właśnie uskutecznia wieczorną toaletę na najwyższym stopniu podium jej osobistego drapaka.

Około drugiej w nocy przyjdzie do mnie, pomruczy, zepchnie mnie na absolutne poduszkowe bezdroża, układając się przewygodnie. Pośpi tak około trzech godzin, po czym wyemigruje do przedpokoju na dość wysoką półkę. Wtedy ja ułożę się wygodnie i pośpię do 5.30.

Koty są niesamowicie rytualne.
Rytuałów nic nie ma prawa zakłócić.
Mam nadzieję odzyskać zaufanie mojej kociny, kiedy przestanę grzebać jej w uszku.
Stanie się to mnie więcej za półtora tygodnia.
Jestem dobrej myśli:)

czwartek, 8 grudnia 2016

"Ekshumacja ciała złożonego w grobie Piotra Nurowskiego wykazała, że pochowano tam szczątki innej ofiary katastrofy smoleńskiej, a nie prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

CYTATY:

Roman Imielski, dziennikarz "Gazety Wyborczej" 23.11.2016
"Ekshumacje są po to, żeby przedłużać i podsycać kolejne niepewności"

Ryszard Petru (12.11.2016)
"Ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej to działanie wyłącznie polityczne. To jest cynicznie wykorzystywanie tragedii. To jest kopanie rowu wobec rodzin, które sobie tego nie życzą. To dla nich olbrzymia trauma. Politycy PiS idą w to, nikogo nie słuchają. Chcą tylko rozdrapać rany, wywołać podział na tych, których wierzą w zamach, i tych, którzy nie wierzą. Dziwię się, że dokonuje się ekshumacji, bo to pewne sacrum, które jest teraz besztane przez PiS.

Lech Wałęsa (17.11.2016)
Są takie choroby, że ktoś lubi w tych umarlakach grzebać. Trzeba to zrozumieć, ale ja nie mam na to ochoty – powiedział Lech Wałęsa. Jak stwierdził, "ludzie, którzy biorą się za rządzenie i reprezentowanie nas, muszą się poddać badaniom psychologicznym".

Grzegorz Schetyna (11.11.2016)
"To jest coś niegodnego i nieprzyzwoitego, i mówię to z pełną odpowiedzialnością. Jestem przekonany, że Ci którzy podejmują tę decyzję odpowiedzą za to nie tylko moralnie, ale także prawnie".

Agnieszka Holland (21.11.2016)
„Boje się, że oni rzeczywiście zainfekują te nieszczęsne zwłoki w czasie ekshumacji”.

Dominika Wielowieyska (7.11.2016)
"Jeżeli rodziny uważają, że nie ma potrzeby sprawdzania tego, to zostawcie to po prostu".

ks. Adam Boniecki (15.11.2016)
"Są takie sprawy, w których milczenie jest czymś, co historia kiedyś publicznie będzie wyrzucała Kościołowi. Że nie zabrał głosu w sprawach, które dotyczą moralności w życiu publicznym".

Ewa Kopacz (9.11.2016)
Dzisiaj te ekshumacje będą służyć przede wszystkim grze politycznej, którą będzie się przeciągać po to, żeby udowodnić tezę, którą postawił sześć lat temu jeden człowiek ze swoim zespołem, a dokładnie Macierewicz"

Bronisław Komorowski (14.11.2016)
Nie mogę zrozumieć motywacji. Jeśli ktoś za chwile wysunie następne oskarżenie, że kosmici są źródłem katastrofy smoleńskiej, to jeszcze raz będziemy robili ekshumacje?!”

Michał Szułdrzyński, dziennikarz "Rzeczpospolitej", 14.11.2016
"Spór o ponowne badanie zwłok ofiar może wywołać emocje, nad którymi rządzącym trudno będzie zapanować".

Szymon Hołownia w "Tygodniku Powszechnym" (10.11.2016)
"Decyzja o ekshumacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej nawet bez zgody ich rodzin to barbarzyństwo".

Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej" (17.10.2016)
Ekshumacja, to jedna z bardziej drastycznych czynności procesowych, powinna być podejmowana tylko w wyjątkowo uzasadnionych przypadkach. Prokuratura PiS takiego uzasadnienia nie ma. (...) PiS, która przejęła śledztwo smoleńskie i za wszelką cenę, chce podważyć wcześniejsze ustalenia, nie ma takiego uzasadnienia."

środa, 7 grudnia 2016

W piątek

o godzinie 9.00 operacja Kofilinki.
Niepokój miesza mi się z radością, że po wielu miesiącach kocizna będzie zdrowa.

W uszku jest polip.
Gnije i wydala ropną wydzielinę.
Gronkowca niby zwalczyliśmy, ale ostateczna prawda wyjdzie na jaw w piątek.

Zwierzątko się mnie boi.
Mniej więcej od 8 miesięcy codziennie gmeram jej w uszku.
Na mój widok chowa się w najciemniejszy kąt.
Wyłazi nocami, przychodzi się przytulić i pochrapać wespół wzespół.

Będzie musiała trochę pocierpieć, niestety.
Teraz siedzi na swoim bocianim gnieździe i myje sobie futerko nieświadoma logiki zdarzeń.
Jutro około 19.00 dostanie ostatni przedoperacyjny posiłek.
A w piątek rano zawiozę ją do mojego zaufanego weta.
I będę czuwać u jego wrót.

Później będę miziać, podawać przeciwbólaki, karmić, czuwać.
Moja dobra dyrekcja dała mi dzień wolny.
Moja dobra, najlepsza na świecie dyrekcja.

Marzę o tym, że moje zwierzątko odzyska całkowite zdrowie.
Że przestanie się mnie bać.
Że z ufnością wskoczy mi na kolana i pozwoli się wygłaskać do imentu.
Że nie będę stanowić dla niej nijakiego zagrożenia...

Kocham tę kociznę.
Kocham cię, Kofi.
Niech ta operacja przywróci ci zdrowie.
Niech się tak stanie.

wtorek, 6 grudnia 2016

Całemu światu

pomóc się nie da.
Ale temu blisko  siebie zdecydowanie tak.
Jestem zwolennikiem pomocy stałej, celowanej do konkretnej osoby i tak też staram się czynić.

Jedną osobę której pomagam pominę - to już kilka lat, ona wie że o nią chodzi, może nawet czasem tutaj zagląda. Niech jej się szczęści, niech znajdzie pracę, życzę jej tego z całych sił.
Niech się wreszcie poczuje bezpiecznie.

Druga sprawa to szlachetna paczka, organizuje ją ktoś inny, my z mężem dołączamy się w takim zakresie, w jakim się zobowiązaliśmy.
Pani Pelagia będzie zabezpieczona na długi czas. I to jest radość.

Trzecia sprawa to nasza koleżanka pracowa, pisałam o niej, to ta, którą zaatakował nowotwór. Bierze kosztowną chemię, zorganizowaliśmy się wśród współpracowników, chemia ma trwać rok, dokładamy się do comiesięcznej kosmicznej ceny leku, dokładamy się wspólnie zbierając całkiem spore kwoty. To też jest radość, choć szans na wyzdrowienie chyba brak, za to są szanse na przedłużenie życia i o to oczy się walka.

To ziemskie życie trudne jest i niekoniecznie sprawiedliwe.
Dlatego chcę się dzielić tym, co mam i po prostu to robię.
To jest częścią mojego życia i nie służy bynajmniej poprawianiu sobie samopoczucia.
Ja wychowałam się w biedzie.
Dokładnie wiem, co to znaczy bardzo skromnie żyć, ubogo jeść.
Moi rodzice od zawsze poważnie chorują, majątek szedł na leki ratujące życie, za resztę się jadło i kupowało najpotrzebniejsze rzeczy.

Kiedy dowiaduję się, że ktoś nie ma butów, ciepłej kołdry na zimę i przymiera głodem... nie umiem tego znieść. Muszę DZIAŁAĆ. I robię to.

Głodnych nakarmić.
Spragnionych napoić.
Nagich przyodziać.

Nie, nie dlatego, że Kościół mi KAZAŁ.
To wypływa ze środka.
Z serca.
To jeden z elementów "zachowania się, jak trzeba".
I zrobienia - jako sługa nieużyteczny - tylko tego, co zrobić należało.

Bardzo szybko zapominam o tym, że daję.
Kompletnie nie pamiętam, ile daję.
Zatem nie wie moja lewa ręka, co czyni prawa.
I tak jest dobrze.
I tak ma być.

sobota, 3 grudnia 2016

Z niczego.

Dokładnie - z niczego nie zamierzam się tłumaczyć.
Ani też nikomu udowadniać, że  - mimo obaw - nie jestem wielbłądem.
Nie jestem.
Człowiekiem jestem.
To chyba jest jasne.

Moje postawy i poglądy są spójne od lat.
Jeśli w ostatnim czasie wyłania się z mojego pisania coś nowego nie oznacza to bynajmniej, że się zmieniłam.
Po prostu punkt ciężkości przeniósł się w najistotniejsze dla mnie obszary, a ja daję temu wyraz.
Jeśli o tym wcześniej ne pisałam to znaczy, że po prostu nie chciałam.
A teraz już chcę - i wręcz nie mogę inaczej.

Małypsychopato - niech Cię nie przerażam, śpij spokojnie.
Dalej jestem kobietą z jajami, może nawet większymi, niż onegdaj.
Bo widzisz, trzeba większej odwagi do przyznawania się do takich przekonań, o jakich piszę od pewnego czasu - niż do opisywania dobrych historii czy też pisania o dzierganiu.
Niech Cię zatem wątpliwości czy też niepokoje opuszczą.
Jestem przy zdrowych zmysłach, stabilna i świadoma tego, co jest dla mnie ważne.
Zapewniam Cię - dokładnie sprawdzam to, co udostępniam i o czym piszę.
Tobie także zalecam to samo.

Jutro odpoczywam - rodzinną bandą wybieramy się do ciepłych wód, coby się odprężyć, wypływać, wybąbelkować zmęczone mięśnie i kości.
Żeby się sobą wzajemnie nacieszyć.
Kocham pływanie i zamierzam się jutro w nim zapomnieć.

P.S. Wszystkim rozczarowanym faktem, że nie jestem kimś, kogo sobie wyimaginowali polecam nieco dystansu.
"Jeżeli ktoś mówi o tobie dobrze to nie czyni cię lepszym.
Jeśli ktoś mówi o tobie źle nie czyni cię to gorszym.
Po prostu jesteś tym, kim jesteś."

Autora tych słów nie pamiętam.
Jestem tym, kim jestem - od lat.
Nie chorągiewką na wietrze, nie kameleonem.
TYM, KIM JESTEM.
Nawet, gdyby to miało być powodem zawodu dla większości z Was.
Tyle - tylko tyle - i aż tyle.

poniedziałek, 21 listopada 2016

Pani Pelagia

Malutkie, jednoizbowe mieszkanko.
Po opłatach i wydatkach na leki zostaje jej niecałe 200 zł na miesięczne najpotrzebniejsze zakupy.
Więc głoduje.
Ma jedne buty w rozmiarze 40/41.
Jedne jedyne.
Idzie zima - to pewne.

Potrzebuje żywności.
Najlepsza jest żywność trwała - mąki, kasze, ryż, trwałe konserwy, olej, ryby w puszce.
Już się na to zapisałam. Kupię.
Buty zimowe też jej kupię.
Jedyne jej skromne marzenie - sypana kawa Woseba.
Też kupię.

Ma 84 lata.
Nie ma pralki.
Myślimy, że przydałby się sprawny telewizor - takie okienko na świat.
Widzimy, że potrzebne by były garnki, patelnie, ciepły koc, ciepła kołdra, pościel...

Przerastają mnie takie dramaty.
Ta niemożność, ten brak, ta bezsilność do imentu...
Zrobię, co mogę, odbiorę sobie i oddam jej, nie można, nie można tak żyć.

Jeszcze potrzebna jest używana, ale sprawna pralka.
Środki czystości.
Ona nie ma marzeń, ma jedynie POTRZEBY...

Gdyby ktoś coś...
Będę wdzięczna w jej imieniu.
Takie ludzkie nieszczęścia łamią mi serce.
Takich nieszczęść jest całe mnóstwo...

piątek, 18 listopada 2016

Zgubiło się.

Dziecko.
Od 15.30 miało być pod moją opieką - i nie było.

Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Ojciec dziecka...
Wstrzymuję się.
Dogadywałam się z matką dziecka.

Czekam.
Mijają minuty.
Telefony milczą.
Szarzeje, wieje, leje.
Dziecka nie ma.

Dziecko ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Matka dziecka ma komórkę.
Dzwonię.
Nie odbiera.

Do ojca dziecka piszę: "gdzie dziecko???"
Jest po 18.00.
Ojciec dziecka dzwoni.
Nie wie.

Za chwilę dzwoni matka dziecka.
"Oj maaaamuś, przecież ci pisaaaałam smsaaaa..."
Tak, że dziecko chwilkę będzie u matki w pracy.
CHWILKĘ, nie ponad dwie godziny.

Wyłączyłam telefon, nie chce mi się z nikim gadać.
Napięcie powoli spada.
Notkę sponsoruje M jak "Mezzek".
Trzeba czymś ukoić nerwy.

Może się jutro z matką dziecka dogadam.
Ona chciała dzisiaj, ale mnie trafiło dokumentnie.
Tak mi się zdarza raz na 10 lat.
Zamykam się i znikam.
Potrzebuję tego jak powietrza.
Nawet kot trzyma się z daleka - chyba czuje, że coś wisi w powietrzu.

czwartek, 17 listopada 2016

Nadmierna

introspekcja nie jest dla mnie dobra.
Być może dla nikogo nie jest, dla mnie jednak z całą pewnością.
Doświadczyłam takowej, przecierpiałam, wyszłam z nawyku, już mi więcej (mam nadzieję) nie grozi.

Zatem unikam.
Stosuję jedynie wówczas (ale tę zwyczajną, nie nadmierną), kiedy jakaś silna emocja bądź sygnały somatyczne sugerują, że coś we mnie jest nie tak.
Wtedy staram się odkryć co się dzieje, uświadomić to sobie, przeżyć - i pożegnać bez żalu tak przyczyny, jak też i skutki.
I tak się dzieje, i tak jest dobrze.
Nic nie ląduje na strychu podświadomości.

Ostatnio jednak coś mnie zaskoczyło.
Nawykła do odbierania i analizowania sygnałów negatywnych nie dostrzegłam, że moje ciało wysyła sygnały zgoła inne.
Że budzę się rano wyspana i wypoczęta.
Że mięśnie mam rozluźnione, kark niebolesny.
Że rano piję kawę, układam włosy, robię lekki makijaż - w spokoju.
Że ogarniam kocią kuwetę, nakładam porcję świeżej karmy, nalewam do miseczki wodę - bez pośpiechu.
Że pakuję do torby śniadanie, miziam kociznę na pożegnanie, przekręcam klucz w drzwiach - bez stresu.

Idę do pracy.
Po prostu IDĘ DO PRACY.
Szef mi nie strzeli w tył głowy, jego zastępca nie wbije noża w plecy.
Niczego nie muszę się bać.
Nikt nie musi, jeśli tylko uczciwie pracuje.
Rzecz jasna nie wszyscy tak robią i nie każdy ten spokój docenia...

Moje szefostwo nie ucieszy się z mojego błędu czy porażki, jeśli tylko uczciwie o tym poinformuję i poproszę o pomoc.
Ja zwyczajnie tę pomoc otrzymam, ot tak, po prostu.
Ja już mogę czegoś nie wiedzieć...
Moje szefostwo doceni każde zaangażowanie, każde staranie.
Moje szefostwo jest zwyczajne, nijak nie nadęte, cholernie pracowite.
Moje szefostwo cieszy się, kiedy podwładnym dobrze się dzieje...

Nie jestem już przyczajonym do skoku lampartem czy panterą.
Byłam - i nie wiedziałam, że jestem.
Robię swoje.
Pracuję.
Jest normalnie, jest tak normalnie, że trudno w to uwierzyć.
Mija trzeci miesiąc, odkąd nastały zmiany.
Emocje już dawno opadły, pozostała rzeczywistość, a ja się do niej uśmiecham...

Kot właśnie pożarł wieczorną porcję i mości się na drapaku.
Męża zgarnęła firma, każąc mu po nocy naprawiać, co się w międzyczasie popsuło.
Ja leżę w wyrku i skrobię ten post.

Życzę każdemu z Was doświadczania tego, co w końcówce pracy zawodowej, w ostatnich jej latach jest mi dane.
Pokoju.
Spokoju.
Szacunku.
Zwyczajności...

niedziela, 13 listopada 2016

Średnio zabawne

Bezbronny mię rozbroił dokumentnie.



piątek, 11 listopada 2016

Świętując - i pamiętając.

"O ileż mąk, ileż cierpienia
O ileż krwi, przelanych łez,
Pomimo to nie ma zwątpienia,
Dodawał sił wędrówki kres…

My pierwsza brygada
Strzelecka gromada
Na stos!
Rzuciliśmy swój życia los,
Na stos, na stos!

Mówili żeśmy stumanieni
Nie wierząc w to że chcieć to móc!

Leliśmy krew osamotnieni
A z nami był nasz drogi wódz!"

Tak o nas też niedawno mówili, żeśmy stumanieni.
Że Polska istnieje tylko teoretycznie.
A Polska żyje i żyć będzie - oby jak najdłużej!

czwartek, 10 listopada 2016

Przepraszam,

musiałam:)))



środa, 2 listopada 2016

Rzeczy pierwsze

Pierwszy od lat urlop z pełną kompleksową regeneracją, z uczuciem, że się człowiek fizycznie zmęczył wypoczywaniem :) Pierwszy urlop, po którym pierwszą czynnością było zapisanie się do klubu fitness. Nie, nie dla szpanu, dla sprawności i dla zdrowia, po prostu. Opłata uiszczona, karta klubowa w portfelu, lada dzień pierwsze zajęcia. Pilates albo siłownia - się zobaczy :)

Pierwszy bezstresowy powrót z urlopu. Bez obaw, że w czasie jego trwania szef przejrzał twoje dokumenty, porobił ich zdjęcia - wyłącznie po to, by udowodnić twoją niekompetencję. Oraz zrobić z ciebie durnia.

Pierwszy powrót z urlopu, kiedy twój (od dwóch miesięcy nowy) szef cieszy się twoim dobrym pourlopowym samopoczuciem, kiedy z klasą i kulturą informuje, co się zadziało podczas twojej nieobecności i pyta, czy na pewno wyrobisz się w terminach.
Oczywiście, że się wyrobisz, nahajka nie jest ci potrzebna.
Wyrobisz się, terminy to terminy, wiadomo, a ty po prostu nie chcesz zawieść swojego szefa.
Bo jest zwyczajnie dobrym człowiekiem i wie, co w życiu jest ważne.
Wie, że w życiu ważne jest... życie.
Wszak dwukrotnie umierał mu współmałżonek.
Twój szef wie, że życie to życie i wskrzeszenia zdarzają się rzadko...  a papier to papier i zawsze można go poprawić, jeśli popełniło się błąd.
Twój szef perfekcyjnie odróżnia sprawy ważne od mniej ważnych lub nieważnych...

Pierwszy w twoim życiu TAKI szef.
A ponieważ miałaś dziesięciu (czy też jedenastu) innych, nieporównywalnie trudniejszych szefów - doceniasz.
Och, jak bardzo każdego dnia doceniasz.
Doceniasz spokój.
Doceniasz merytoryczność.
Doceniasz bezkonfliktowość.
Doceniasz zaufanie, to zaufanie, dzięki któremu stajesz na baczność nawet wtedy, kiedy nikt od ciebie tego nie wymaga.

I dziękujesz Bogu każdego dnia.
Za to, że u schyłku twojego zawodowego życia dał ci szefa, z którym jest ci po drodze, do którego możesz bezkarnie się uśmiechać, który nie szuka podtekstów i dwuznaczności, który jest prawdziwym wielkodusznym człowiekiem...

Panie Boże.
Proszę Cię tylko o jedno:
niech będzie mi dane z obecnym szefem dożyć emerytury.
Tylko takie mam na dzisiaj marzenie...

poniedziałek, 31 października 2016

Piękny - i bolesny...

Piękny ponadtygodniowy urlop, w pięknym miejscu, z pięknym i kochanym człowiekiem. Piękny, spokojny i bezpieczny powrót. Piękne mizianie i mruczenie stęsknionej kocizny. Piękne byłoby wszystko, gdyby nie hiobowe wieści o bliskich znajomych, którzy z nagłych przyczyn odeszli tak nagle, tak niespodziewanie - i tak wcześnie...

Od życia nie da się uciec - i nie da się do niego zdystansować.
Starałam się ze wszystkich sił.
Jednak moje miasto w ostatnich dniach było na ustach całej Polski.
A ja tę kobietę, matkę dzieciom znam (znałam, znaczy...)... a ja wiem, kim ci ludzie (ojciec i dzieci, co to czołowo pod tira) są...

Nie da się uciec, trudno.
Przyjmuję to, co niesie los.
Wypoczęłam najpiękniej, jak mogłam.
Wróciłam do rzeczywistości.

Nie oceniam.
Nie sądzę.
Niech Bóg ich wszystkich przygarnie, tego im z całego serca życzę.
W uszach mi brzmi "rozszerzone samobójstwo".
Nowe słowo, nowy zwrot, którego musiałam się nauczyć.

Bywa.

sobota, 29 października 2016

Tak się

zmęczyłam tym wypoczywaniem, że ostatni urlopowy wieczór zamiast tańcującym jest łóżkowo leżącym! No w życiu bym się nie spodziewała, wszak tańczyć uwielbiam. Jednakoż czując intensywnie niemal każdy mięsień w mym obolałym ciele świadomie wybrałam leżajsk. Trudno. Nie można mieć wszystkiego:)

Ukontentowana jestem wielce, wywożę sporo przeżyć i niezłą dawkę pożytecznej wiedzy do użytku oraz stosowania w czasach przyszłych. Wiozę też sporo zdjęć,  jeśli tylko czas pozwoli postaram się wrzucić.

Zatem jutro długa przed nami trasa, na szczęście policmajstrów na drogach będzie sporo, może się uda dojechać bezpiecznie. Tak się stęskniłam za kocizną, że aż boli, a wiem, że i ona za nami tęskni. Jutro wymiziam zarazę do imentu.

P.S. nie cierpię pisać z tabletu! Każde słowo trza sprawdzać,  bo skubany  podpowiada durnoty; )

niedziela, 23 października 2016

Mam

urlop.
Wypoczywam od wczoraj.
Od jutra zacznę to robić na maksa.
Woda, fitness, masaże i długie spacery.

Delektuję się każdą chwilą.
Smakuję sekundy i minuty.
I wszystko byłoby super, gdybym w piątkowe południe nie poszła na "Wołyń".
Bardzo chciałam zobaczyć ten film.
I bardzo się go bałam.

Pod powiekami mam skany kilku scen, zdarzeń.
Nie przywołuję ich.
Przychodzą nagle. Nieproszone.
Czasem nie umiem się od nich odciąć.
Nie myślałam, że się aż tak zagnieżdżą...

Nieludzki czas.
Niepojęte okrucieństwo.
Bezsilność, beznadzieja, bezbronność.
Nie ogarniam...

Spróbuję to jutro zapływać,  zaspacerować, zamęczyć.
Rzadko mam taki urlop, jak ten.
Chcę go dobrze przeżyć.
Na ten czas chcę zapomnieć to, co widziałam.
Ale później już nie.
Później chcę pamiętać wszystko.

piątek, 21 października 2016

Ktoś...

"Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło..."

                          Leopold Stafff, "Deszcz jesienny" 

Opuścił.
Nie mnie.
Lat 40, matka.
W samotności bezbrzeżnej pozostał mąż i dwójka drobnych dzieci.
Pozostaję w stuporze.
Najprawdopodbniej tętniak.
Módlcie się ci, którzy się modlicie.
Albowiem potrzeba jest wielka...

poniedziałek, 3 października 2016

Znalezione

Wklejam genialny tekst na jednym z forum:
Żeby było zgodnie z faktami:
"1. wniosek zaostrzający ustawę aborcyjną złożyła organizacja "Stop aborcji", jako projekt obywatelski, podpisany przez ponad 450 tyś. ludzi.
2. w odpowiedzi na niego platforma.nowoczesna złożyła wniosek liberalizujący ustawę aborcyjną "Ratujmy kobiety", który podpisało 215 tyś. osób.
3. oba wnioski (o odrzucenie projektu "Stop aborcji" oraz "Ratujmy kobiety") zostały odrzucone przez sejm, do komisji trafił projekt "Stop aborcji".
4. PiS, Jarosław Kaczyński ani rząd Beaty Szydło nie rozpoczynał prac nad tą ustawą, ani też nie był inicjatorem żadnego projektu.
5. plaforma.nowoczesna ustami nowackiej rozpoczęła batalię z PiS-em, rządem i Jarosławem Kaczyńskim, podburzając kobiety do protestów.
6. nieprzerwanie od kilku dni trwa nagonka lewackich sił i mediów, pożal się Boże celebrytów i celebrytek niby wyzwolonych i uciśnionych na partię rządzącą, w której przypisuje się jej autorstwo projektu, kary więzienia dla kobiet i wszystko, co najgorsze, lewactwo straszy kobiety "czarnym ludem" i organizuje "czarne protesty" przeciwko czemuś, co samo rozpętało.

Mój apel:
Kobiety - nie dajcie się wciągać w tę brudną polityczną grę. SzKODniki wyczerpali temat trybunału, spada im zainteresowanie, ludzie mają już gdzieś ten temat, więc sprytnie znaleźli nowy bat na rząd. Te pieniackie krzyki nie mają na celu Waszego dobra, mają na celu obalenie demokratycznie wybranego rządu i powrót do koryta złodziei i zdrajców.
Nie krzyczcie bezmyślnie "dość dyktatury kobiet" za bezmyślną krzykaczką, nie ośmieszajcie się! Z tych krzyków wynika, że nie znacie nawet projektu, powtarzacie bzdury i dajecie z siebie robić tępe narzędzie do walki politycznej!
Te, które wykrzykują hasełka, mają Was głęboko w doopie. Mają kasę i nie mają sumienia, a jak się coś przytrafi nie będą Was pytały czy mają dokonać aborcji czy nie. Was za to namawiają do popierania zabijania nienarodzonych w imię ich własnych interesów!
Zapewne niewiele kobiet z #czarnyprotest zrozumie, co napisalem, ale jeśli choć jedna zmądrzeje, to i tak warto było napisać ten post.
Ja uważam, że kompromis zostanie utrzymany, nie będzie żadnych zmian, ale warto pamiętać, kto znów wywołał tę gównoburzę i po co."

środa, 28 września 2016

Życie

się żyje.
Dobrze się żyje.
Pełnią, radością, pokojem serca.

Nic to, że choroba (chwilowo) zmusza do leżakowania.
Mus to mus - przejdzie.
Nic to, że roboty huk.
W łóżku przy laptoku też da się pracować.
Bo mimo, że się musi, to pracować się chce.
Och, jak bardzo się chce.
Żeby zrobić jak najlepiej, żeby nie zawieść.
Taka motywacja.

Rodzinnych wizyt pełnia.
Pogaduchy, wspomnienia, zdjęcia, filmy, śmiechy.
Konfiguracje odwiedzających wszelakie.
W perspektywie wspólne jesienne wyjazdy.
Radość bycia w stadzie.
Radość przecudna.

Kocik dalej chory.
Staphylococcus aureus +++ w uszku ani myśli odpuścić.
Zwierzątko w trakcie pobierania autoszczepionki.
Jutro trzeci zastrzyk.
Czekamy na przełom.
Na szczęście forma kocika dobra, apetyt takoż.
Tylko leczenie już ponad półroczne.
Jakby trochę długo.

To idę popracować.
W tym łóżku.
Bo terminy, bo trzeba.

Bardzo mi ostatnio moje życie smakuje.
Bardzo:)

poniedziałek, 12 września 2016

Nożyce Golicyna

Książka poniżej już w drodze, w niej znajdę to, czego od wczoraj (i nie tylko) szukam.
Najciekawszy jest podobno rozdział "Plotka i dezinformacja".
Sprawdzę.
Przeczytam wszystko, co do słowa, do ostatniej strony.
Książkę można kupić tutaj.




"Jak przypomina tygodnik "W sieci", sowiecki major KGB, Golicyn, który w latach 60-tych uciekł na Zachód znany jest z "nożyc Golicyna", zwrotu, jakiego użył do opisania dezinformacyjnej strategii propagandy Sowietów.

Nożyce mają dwa ostrza, jedno służy do produkowania głównego kłamstwa, drugie do tworzenia kłamstw pomocniczych, służących jako kontrast dla pierwszego. Technikę tę zastosowano do tworzenia kłamstwa smoleńskiego, rozpowszechnianego następnie przez wybrane media.

Pierwsze ostrze uruchomiono natychmiast po katastrofie, by je implantować jako pierwsze w umysłach niecierpliwych odbiorców. Pierwszym motywem był motyw "błędu pilotów", który, po zadomowieniu się, poddany został utwardzaniu przy pomocy motywów pogłębiających jak motyw "nacisków Błasika". Po "naciskach Błasika" uruchomiono dalsze sekwencje takie jak "braki w wyszkoleniu kapitana Protasiuka" a następnie "kłótnie między Błasikiem a Protasiukiem". Potem na tak przygotowanym gruncie zamontowano raport MAKu i raport Millera. Widać wyraźnie jak płynnie i logicznie rozwijała się ta konstrukcja narracyjna.

Ale przejdźmy do drugiego ostrza nożyc, które służy do powielania zupełnie fantastycznych wersji, których celem jest uprawdopodobnienie, prawem kontrastu, wersji implantowanej jako pierwsza. I tu pojawiły się rozmaite hipotezy, takie jak maskirowka, rozpowszechniane przez internet dla wywołania męczącego szumu informacyjnego. Rzeczą oczywistą jest, że w obliczu takich fantazji łatwowierny umysł z tym większą łatwością akceptuje kłamstwo pierwotne.

Ale nożyce Golicyna same nie działają. Potrzebni są rozmaici fryzjerzy, którzy ich używają. A co zostali tu zaimplantowani w r.1944 i w latach kolejnych. Ale to już temat na inną notkę".


Jak przypomina tygodnik "W sieci", sowiecki major KGB, Golicyn, który w latach 60tych uciekł na Zachód znany jest z "nożyc Golicyna", zwrotu, jakiego użył do opisania dezinformacyjnej strategii propagandy Sowietów.
Nożyce mają dwa ostrza, jedno służy do produkowania głównego kłamstwa, drugie do tworzenia kłamstw pomocniczych, służących jako kontrast dla pierwszego. Technikę tę zastosowano do tworzenia kłamstwa smoleńskiego, rozpowszechnianego następnie przez wybrane media.
Pierwsze ostrze uruchomiono natychmiast po katastrofie, by je implantować jako pierwsze w umysłach niecierpliwych odbiorców. Pierwszym motywem był motyw "błędu pilotów", który, po zadomowieniu się, poddany został utwardzaniu przy pomocy motywów popogłębiających jak motyw "nacisków Błasika". Po "naciskach Błasika" uruchomiono dalsze sekwencje takie jak "braki w wyszkoleniu kapitana Protasiuka" a następnie "kłótnie między Błasikiem a Protasiukiem". Potem na tak przygotowanym gruncie zamontowano raport MAKu i raport Millera. Widać wyraźnie jak płynnie i logicznie rozwijała się ta konstrukcja narracyjna.
Ale przejdźmy do drugiego ostrza nożyc, które służy do powielania zupełnie fantastycznych wersji, których celem jest uprawdopodobnienie, prawem kontrastu, wersji implantowanej jako pierwsza. I tu pojawiły się rozmaite hipotezy, takie jak maskirowka, rozpowszechniane przez internet dla wywołania męczącego szumu nfrmacyjnego. Rzeczą oczywistą jest, że w obliczu takich fantazji łatwowierny umysł z tym większą łatwością akceptuje kłamstwo pierwotne.
Ale nozyce Golicyna same nie działają. Potrzebni są rozmaici fryzjerzy, którzy ich używają. A co zostali tu zaimplantowani w r.1944 i w latach kolejnych. Ale to już temat na inną notkę.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/2581/nozyce-golicyna-a-klamstwo-smolenskie-0

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Jak przypomina tygodnik "W sieci", sowiecki major KGB, Golicyn, który w latach 60tych uciekł na Zachód znany jest z "nożyc Golicyna", zwrotu, jakiego użył do opisania dezinformacyjnej strategii propagandy Sowietów.
Nożyce mają dwa ostrza, jedno służy do produkowania głównego kłamstwa, drugie do tworzenia kłamstw pomocniczych, służących jako kontrast dla pierwszego. Technikę tę zastosowano do tworzenia kłamstwa smoleńskiego, rozpowszechnianego następnie przez wybrane media.
Pierwsze ostrze uruchomiono natychmiast po katastrofie, by je implantować jako pierwsze w umysłach niecierpliwych odbiorców. Pierwszym motywem był motyw "błędu pilotów", który, po zadomowieniu się, poddany został utwardzaniu przy pomocy motywów popogłębiających jak motyw "nacisków Błasika". Po "naciskach Błasika" uruchomiono dalsze sekwencje takie jak "braki w wyszkoleniu kapitana Protasiuka" a następnie "kłótnie między Błasikiem a Protasiukiem". Potem na tak przygotowanym gruncie zamontowano raport MAKu i raport Millera. Widać wyraźnie jak płynnie i logicznie rozwijała się ta konstrukcja narracyjna.
Ale przejdźmy do drugiego ostrza nożyc, które służy do powielania zupełnie fantastycznych wersji, których celem jest uprawdopodobnienie, prawem kontrastu, wersji implantowanej jako pierwsza. I tu pojawiły się rozmaite hipotezy, takie jak maskirowka, rozpowszechniane przez internet dla wywołania męczącego szumu nfrmacyjnego. Rzeczą oczywistą jest, że w obliczu takich fantazji łatwowierny umysł z tym większą łatwością akceptuje kłamstwo pierwotne.
Ale nozyce Golicyna same nie działają. Potrzebni są rozmaici fryzjerzy, którzy ich używają. A co zostali tu zaimplantowani w r.1944 i w latach kolejnych. Ale to już temat na inną notkę.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/2581/nozyce-golicyna-a-klamstwo-smolenskie-0

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.
Jak przypomina tygodnik "W sieci", sowiecki major KGB, Golicyn, który w latach 60tych uciekł na Zachód znany jest z "nożyc Golicyna", zwrotu, jakiego użył do opisania dezinformacyjnej strategii propagandy Sowietów.
Nożyce mają dwa ostrza, jedno służy do produkowania głównego kłamstwa, drugie do tworzenia kłamstw pomocniczych, służących jako kontrast dla pierwszego. Technikę tę zastosowano do tworzenia kłamstwa smoleńskiego, rozpowszechnianego następnie przez wybrane media.
Pierwsze ostrze uruchomiono natychmiast po katastrofie, by je implantować jako pierwsze w umysłach niecierpliwych odbiorców. Pierwszym motywem był motyw "błędu pilotów", który, po zadomowieniu się, poddany został utwardzaniu przy pomocy motywów popogłębiających jak motyw "nacisków Błasika". Po "naciskach Błasika" uruchomiono dalsze sekwencje takie jak "braki w wyszkoleniu kapitana Protasiuka" a następnie "kłótnie między Błasikiem a Protasiukiem". Potem na tak przygotowanym gruncie zamontowano raport MAKu i raport Millera. Widać wyraźnie jak płynnie i logicznie rozwijała się ta konstrukcja narracyjna.
Ale przejdźmy do drugiego ostrza nożyc, które służy do powielania zupełnie fantastycznych wersji, których celem jest uprawdopodobnienie, prawem kontrastu, wersji implantowanej jako pierwsza. I tu pojawiły się rozmaite hipotezy, takie jak maskirowka, rozpowszechniane przez internet dla wywołania męczącego szumu nfrmacyjnego. Rzeczą oczywistą jest, że w obliczu takich fantazji łatwowierny umysł z tym większą łatwością akceptuje kłamstwo pierwotne.
Ale nozyce Golicyna same nie działają. Potrzebni są rozmaici fryzjerzy, którzy ich używają. A co zostali tu zaimplantowani w r.1944 i w latach kolejnych. Ale to już temat na inną notkę.


Źródło: http://niepoprawni.pl/blog/2581/nozyce-golicyna-a-klamstwo-smolenskie-0

©: autor tekstu w serwisie Niepoprawni.pl | Dziękujemy! :). <- Bądź uczciwy, nie kasuj informacji o źródle - blogerzy piszą za darmo, szanuj ich pracę.

wtorek, 6 września 2016

Oddycham głęboko,

szczypię się w co tam mam pod ręką, przecieram oczy - i nic.
Nic.
Nic się nie zmienia, ciągle jest cudnie, jest pięknie:)
Ludzie zasuwają jak motorki, bo wreszcie traktowani są jak ludzie.
Mojej szefowej dałam ksywkę: saper!
Rozbroi każdą "bombę", a metody ma totalnie niekonwencjonalne.
Mówi człowiekom, że umią, wiedzą i że dadzą radę.
I człowieki w to wierzą - i to się dzieje!

A jaaaaa....
Ja wstaję każdego ranka z bananem na twarzy.
- Co Ci jest? Co się tak cieszysz? - pyta mój-ci-on, do radosnej porannej miny nijak nie przyzwyczajony.
-  Do pracy, do pracy idę! - odpowiadam.
- Zwariowała, normalnie zwariowała... - mówi.
Wychodząc do pracy cicho dopowiada:
- Wiesz... też bym tak chciał...

Dziś zupełnym przypadkiem w nagłym przebłysku geniuszu wymyśliłam rozwiązanie trudnej sprawy, z którą szefowa boryka się od początku swojego urzędowania.
Natychmiast przekazałam jej to rozwiązanie.
Ucieszyła się jak dzika norka.
Po czym elegancko i z gracją delegowała mnie do realizacji tudzież pilotowania całego pomysłu!
Będę zatem żeglować po wodach dotąd mi nieznanych, bez koniecznych po temu kwalifikacji, ale z nią to ja mogę nawet na Marsa, już - tak, jak stoję:)))

P.S. Mój-ci-on zapytany, czy to szczęście moje się kiedyś skończy odpowiedział, że tak. Przyzwyczaisz się do nowego - powiedział.
Hmmm.
Myślę, że wątpię:)))

niedziela, 4 września 2016

Jest pięknie!

U mnie nadal jest pięknie, choć roboty w robocie tyle, że nie ma kiedy taczki naładować:)
Ale chce się, chce się strasznie, nie pamiętam, żaby tak się chciało...
Weekend przeobfity w atrakcje maści różnorakiej, napiszę, opiszę niedługo.
I napiszę też o SSS, czyli Spuściźnie Starego Szefa.
Będzie się działo...

czwartek, 25 sierpnia 2016

Pożarłam

zamówione do domku sushi.
Mniam, mniam, mniaaaaaam!
(mamy najlepszą/jedną z najlepszych w Polszcze susharnię - serioserio!)

Obżarta do imentu popijam czerwone wytrawne.
Raz jeszcze mniam!
Następne sushi + czerwone wytrawne nieprędko będą moim udziałem, wszak to... hmmmm.... trochę kosztuje:)

Zatem mię - rozpuszczonej, rozleniwionej nie chce się już dzisiaj NIC.
Myślenie moje jest w stanie spoczynku,  ciało domaga się tegoż samego (ukontentowane wszak spożytym sushi oraz zełkniętym czerwonym wytrawnym) - zatem przepis na suszone pomidorki w oliwie najwcześniej udostępnię jutro.
Uprzejmie upraszam przebaczenia oraz zrozumienia.

Czwartek przeżyty!
Piątek, poniedziałek, wtorek i środa - przede mną.
Dam radę, dam radę, daaaaaaaaaaaaaaam raaaaaaaaaaaaaaadęęęęęęęęęęęę!!!

I tym optymistycznym akcentem się żegnam.
Oby do jutra - do publikacji przepisu na suszone pomidorki w oliwie.
Tytułem wstępu - 5 kg (plus) dojrzałych pomidorków lima, 1 litr oliwy z oliwek, sól, cukier puder (opcjonalnie), 12 sztuk 200 ml słoiczków.
Jutro napiszę, jak to się robi.
Zdziwicie się - bo proste to jak... konstrukcja cepa! :D

czwartek, 30 czerwca 2016

Zaraz zejdę

na zawał albo inny wylew.
Z powodu meczu Polska - Portugalia.
Muszę odwracać uwagę, bo nerwy mam jak postronki.
Tak bardzo życzę naszym zwycięstwa.
I naprawdę mam do tego ważny powód.

Niech im będzie dane - no niech!

Edit:

Było cudnie, było pięknie - pomimo przegranej!
Jestem dumna jak jasny gwint.
Pokazaliśmy się Europie - i jako piłkarze, i jako kibice, i jako POLACY!
Kuba Błaszczykowski - ogromne dzięki i szacunek!

Idę ostudzić emocje.
Może nad ranem zasnę:)

czwartek, 23 czerwca 2016

Cóż,

dziś osiągnęłam punkt prawie-krytyczny.
Organizm błaga o wolność.
Od pracowego stresu.

Serce bije nierówno.
(zbyt często).
Napięcie sięga zenitu.
Pracować trzeba, a w cholerę się nie da.
Do dobrej pracy potrzebna jest współpraca,  a tej niestety nie ma.
Z tymi, z którymi robić to muszę...

Ludzka zachłanność na władzę jest straszna.
Powalająca.
Patrzę na to i niedobrze mi.
Tyłki przyklejone do stołków, odrywane siłą.
Pewność własnej nieomylności (na kompleksach zbudowana).
Niszczenie najlepszych, utrudnianie życia utalentowanym, byle tylko własną "pozycję" zachować.

Kłamstwa.
Manipulacje.
Podkładane świnie.

Nie nadaję się do takiego życia.
Mowa moja jest "tak, tak, nie, nie".
Lawiruję z trudem, bo muszę.

Była nadzieja na lepsze.
Czekaliśmy wszyscy z radością.
Dziś nasza nadzieja uległa poważnemu nadwątleniu.
Jeszcze nie umarła...

Za trzy tygodnie jadę na urlop.
A w sierpniu... jeśli stres osiągnie apogeum, jeśli nie dam rady... po raz pierwszy w życiu pójdę do lekarza i powiem mu, jak jest.
I poproszę o dwa tygodnie dodatkowego "urlopu".
Inaczej zeświruję.

Czuję, że bezwzględnie muszę o siebie zadbać.
W końcu mam tylko jedno życie...

sobota, 28 maja 2016

Taka byłam piękna...

około trzy miesiące temu:)


Teraz jestem jeszcze większa i jeszcze piękniejsza.
Kończę dziewiąty miesiąc.
Ważę ponad 5 kg.
Mam piękny, puszysty ogon.
Personel mnie karmi, poi, czyści mi kuwetę.
W zamian od czasu do czasu pozwolę się pomiziać:)

piątek, 27 maja 2016

Moje dziecko

jest zdrowe.
ZDROWE.
Jak dwie ryby i trzy rekiny razem wzięte.
Tako rzeką wyniki badań.
Takich wyników byłam (prawie) pewna.

Lekarzowi, który o nowotworze córce mojej mówił i który ją nim straszył najchętniej... natrzaskałabym.
Na tym etapie diagnostyki nie powinno się używać słowa "rak".
Powinno się po prostu badaniami rozwiewać własne medyczne wątpliwości, zapewniając jednocześnie pacjentowi jak najwięcej spokoju.
O raku się mówi, kiedy ma się w dłoniach DOWODY na jego istnienie.

No.
To by było na tyle:)
Cudna wiosna, cudny maj - chce się żyć!
(Z córki zeszło trzytygodniowe potworne napięcie i czuje się dziś jak flaczek, ale jej też bardzo chce się żyć:)))

wtorek, 3 maja 2016

Wesele

było wspaniałe.
Młodzi szczęśliwi do imentu.
Rodziny zgrane.
Tańce po świt.
Wróciliśmy dopiero dzisiaj.

Udało się nam do tego balowania włączyć i nikomu go nie zepsuć.
(nie jestem dobra w robieniu dobrej miny do złej gry...)

Jutro badanie.
Będę towarzyszyć mojemu dziecku na tyle, na ile mi pozwolą.
Kompletna diagnoza za około dwa tygodnie.
Jeżeli podejrzenia się nie potwierdzą... jeśli okaże się zdrowa to pozwolę sobie ba bardzo ostrego posta.

Póki co skoro świt meldujemy się w szpitalu.
Mam zamiar mieć dobry humor i pozytywne nastawienie, coby nieco rozluźnić moją dziewczynkę.
Staram się budować w sobie dystans.
To JA muszę być oparciem - i mam nadzieję, że nie zawiodę.

Życzcie nam powodzenia.
Niech się dzieje.
Niech się dzieje, co ma się dziać i co dziać się musi - i niech się dobrze dzieje...
Za każde wsparcie jestem i będę bardzo, bardzo wdzięczna.

piątek, 29 kwietnia 2016

Życie...

życie nam pisze zupełnie niespodziewane scenariusze.
Nie-za-pla-no-wa-ne.

Dziś wieczorem, około 19.00 ten scenariusz życie napisało dla mnie i mojego dziecka.
Miałam już w życiu scenariusze różne -  trudne i bolesne.
Takiego jeszcze nie miałam.

Moje (dorosłe) dziecko ma uzasadnione, medyczne podejrzenie o nowotwór.
Dowiedziało się dzisiaj, a z nim i ja.
Jutro... jutro zussammen do kupy bawimy się (???) na weselu dziecka mego kuzynki, mojej bratanicy, chrześniaczki mojego męża.
Najchętniej bym zwiała... zaszyła się w mysiej dziurze...
Jednak nijak nie mogę, a robienie dobrej miny do złej gry na takich imprezach totalnie mi nie wychodzi...

Mam dziś potrzebę działania - sprzątania, gotowania, robienia czegokolwiek.
Mam potrzebę niemyślenia.
Nie mam potrzeby balowania - zatem nie chcę, ale muszę...

Wrócę najszybciej, jak się da.
Najpewniej w niedzielę wieczorem.

Spróbuję dziś zasnąć, odmóżdżyć się.
Może się uda.
Muszę być towarzyszem, wsparciem, oparciem.
Muczę i CHCĘ.
Niech Bóg sprawi, żebym była do tego zdolna...

sobota, 26 marca 2016

Zmartwychwstał Pan!

Jest Wielka sobota, godzina 19.31.
Ręce będę mieć jeszcze (za chwilkę) w sosie tatarskim i w serniku.
Jaja do sosu już ugotowane.
Sernik za momencik włożę do piekarnika.

Dziecię moje, moje dziecię młodsze od kilku już lat samorządnie, samowładnie i niezależnie dzierży władzę nad wszystkimi Świętami, rozdziela role, podejmuje decyzje i WŁADA tym, co, kto i KIEDY ma zdziałać w kwestiach kulinarnych.
UWIELBIAM TEN STAN.
Moja mała, dorosła dziewczynka w roli Szefa Wszystkich Szefów.
A ja - w roli podwykonawcy :)))

Wierzcie, drodzy rodzice - wierzcie, że z Waszych dzieci wyrosną ludzie, który świetnie dadzą sobie radę w życiu.
Moja wiara przeszłą ogromnie trudną próbę.
Nieprawdopodobną.
Moje dziecko wraz ze swym mężem i ze swoim dzieckiem ŚWIETNIE sobie radzi.
Moje drugie (a raczej pierwsze) również.
Wiara w Pierwsze Dziecko była próbą jeszcze większą niż w Drugie.
Mój Pierwszy Potomek swoje życie wygrał:)

Zmartwychwstał Pan - i żyje dziś.
Blaskiem jaśnieje noc!
Wiary, pokoju, spokoju (choć mnie samej o niego trudno).
Może trzeba nam będzie za wiarę oddać życie.
Niech nas Bóg błogosławi i strzeże.
I niech nam da siłę odchodzić z Jego Imieniem na ustach.


piątek, 25 marca 2016

czwartek, 24 marca 2016

Witaj...

Robotę

trzeba "wypiłować", wyszlifować.
Pełen glanc.
31 marca to termin ostateczny.
Więc siedzę, piłuję, szlifuję.
Mam-grubo-powyżej-kokardy.
Jutro i pojutrze miałam zakontraktowany urlop.
Z naciskiem na czas przeszły niedokonany.
Urlop odpuściłam sama.
Termin jest termin i koniec.

Kocizna się nam popsuła.
Na kilka dni. Trzy.
Odpuściła standardowe szaleństwo, przypuściła spanie, leżenie, brak chęci do życia.
Po czasie okazało się, że coś jej zaszkodziło.
Żołądkowo - jelitowo.
Złapani, zła.
Zbyt często daje kociźnie kąski.
Widać nie wszystkie jej służą.
Zapamiętać!

Od pewnego czasu mamy na stanie zabawkę zwaną roboczo "męczykotem".
Zasilana bateryjnie kula z przedłużką w postaci gumki, zakończona pluszową myszką z piórkiem wprawia nasze zwierzę w stan długotrwałego polowania.
Męczykot "chodzi" co wieczór, coby choć część nocy państwo miało przespaną.
W tej minucie Kofilizna właśnie olała męczykota, uwalając się z wdziękiem na ławie (kategoria: absolutnie zabronione!).
Ale ten wdzięk, ten wdzięk - i te oczy... ach!
Jestem bez sumienia.
Albowiem nie mam sumienia z tejże ławy ją po prostu wywalić.
Ooooo - poszła sobie! Męczykot po raz kolejny ją wciągnął:)

Odpływam.
Zmęczona.
Senna.
Przestraszona.
Ile jeszcze nam zostało?
Ile nam zostało życia w pokoju - i w spokoju?
Podobno niecałe cztery lata.
Mam dość blisko, jakby co...


poniedziałek, 21 marca 2016

Adam już...

samodzielnie robi jedno kółko wokół szpitalnego łóżka!
Po czym pada.
Jest słaby jak mucha.
Ale żyje:)

Rokowania są pomyślne, aczkolwiek tak dużo się wydarzyło, że wprawdzie rokować można, ale WYrokować nie sposób.
Do świąt szpital.
Taki na razie jest plan.

A później? Później będzie później.
Podobno będzie musiał sporo zmienić w swoim życiu.
Niech więc zmienia - na zawsze, na dobre.
I niech będzie jak najzdrowszy.
Tego mu serdecznie życzę:)

wtorek, 15 marca 2016

Dziś o jedenastej

rozpoczęła się operacja wszczepienia rozrusznika serca.
Adasiowi.
Adamowi.
Przed chwilą dostałam sms-a, że sprawy tak się właśnie mają.

Módlcie się, proszę ja.
Prosi żona.
Prosi on.

Decyzja o stymulatorze zapadła dość niespodziewanie.
Oby była właściwa.
Adam jest w rękach bardzo dobrych specjalistów.
Módlcie się o sprawne ręce i mądre decyzje dla nich.
O siłę dla Adasiowej żony.
O moc dla ich dorosłych dzieci.

Proszę.
Proszę.
Proszę...


poniedziałek, 14 marca 2016

Adaś.

Rozmawiamy.

Adaś ciągle się buja międy życiem a śmiercią...
Raz sala ogólna, po chwili w trybie nagłym OIOM.
I sms od żony "módlcie się..."
Dziura w sercu od lat, ostatnio ostra niewydolność mięśnia sercowego, później rozległy zawał (60-minutowa reanimacja, połamane żebra...)
Następnego dnia operacja na otwartym sercu.
I od tego dnia to bujanie...

Trudne to jak cholera.
Adasiowa żona trzyma się ostatkiem sił (ze zmęczenia), dwa miesiące przed rzeczoną akcją pochowali ponad dziewięćdziesięcioletnią Adasiową matkę, opiekowali się przez kilka lat jadąc na totalnej rezerwie, Adaś ją dźwigał nie mając po temu nijakich uprawnień (chore serce).
Serce sercem, a przecie matka matką...

Adaś bardzo chce żyć.
Jego żona bardzo chce, żeby on żył.
Po prostu nie było im dane sobie pożyć...

Proszę.
Błagam.
Wyprośmy mu o życie, jeśli tylko Szef nie ma innych planów.

Rybeńko.
Nie musimy się kochać.
Ale pomódl się za Adama, jego rodzinę, jego zdrowie.
I powierz go wszystkim, o których wiesz, że się modlą.
Niczego więcej od Ciebie nie chcę...

piątek, 4 marca 2016

Rozmawiamy.

Bo wiesz, Adaś, to EKG wysiłkowe to dobre jest, ostatnio robiłam, nic mi nie grozi (póki co), zawał i wylew na razie mam z głowy.
Tak, tak, o zdrowie trzeba dbać mówi Adam, wiesz, to ważne jest, ja się staram, naprawdę.
Podpisuje umowę, uśmiechnięty (jak zwykle) wychodzi.
Nie wspomina, że od 15 roku życia ma wadę serca...

W ubiegłotygodniowy czwartek o poranku gwałtownie słabnie, żona wzywa karetkę, na kogutach jedzie na SOR, wada serca nagle się nasiliła, a nasz super-hiper-wypasiony szpital po kilku godzinach badań odsyła człowieka do domu.
W BEZPOŚREDNIM ZAGROŻENIU ŻYCIA.

Adaś leży w domu, niewydolność jest ostra, daje radę dojść do toalety i z powrotem.
Żona godzinami gmera w necie, pomagają dobrzy ludzie, rozdzwaniają się telefony, fruwają sms-y.
W sobotę zapada decyzja, własnym transportem żona wiezie męża do dobrego szpitala, bagatela 160 km, człowiek nadal w BEZPOŚREDNIM ZAGROŻENIU ŻYCIA.

Robi się nieco bezpieczniej - jest podpięty pod aparaturę, funkcje życiowe są dokładnie monitorowane, opieka bardzo dobra, Adam jest w trybie oczekiwania na poważną operację, termin to środa w bieżącym tygodniu.

Żona waruje w szpitalu non stop, opiekuje się mężem najlepiej jak można. We wtorek wiezie go na wózku do toalety, w trakcie Adama dopada bardzo rozległy zawał, reanimacja trwa kilkadziesiąt minut, żona w stresie traci przytomność...

W środę ma miejsce poważna operacja na otwartym sercu, zaszywają wieloletnią sercową dziurę, pacjent operację przeżywa, aczkolwiek stan jest bardzo ciężki, choć w miarę stabilny, Adam utrzymywany w śpiączce farmakologicznej.

Czwartek - brak danych.
Dziś - Adam wybudzony, ostatnich dwóch dni nie pamięta.
Stan nadal ciężki choć stabilny, szanse na życie są.

Współpracujemy zawodowo.
Człowiek jest mi bliski.
Proszę o wstawiennictwo do Najwyższego,

czwartek, 25 lutego 2016

Opadła mi szczęka.

Geremkiem mi opadła.
Ręce też.

Mówili mi ludzie.
W tym jeden żywy i prawdziwy autorytet.
Niedowierzałam.
No to mam.
Czarno na białym.

Cholera jasna...